Widzenie ojca Jana Kronsztadzkiego.

Print Friendly, PDF & Email

Nicefor.Info




Boże, pobłogosław! Ja, wielogrzeszny sługa Jan, kapłan Kronsztadzki, opisuję to widzenie. Pisane przeze mnie i moją ręką to, co widziałem, to i przekazuję pisemnie.

W nocy na 1 stycznia 1901 roku, po wieczornej modlitwie siadłem trochę odpocząć przy stole. W celi mojej był półmrok, przed ikoną Matki Bożej paliła się lampka. Nie minęło i pół godziny, jak usłyszałem lekki szum, ktoś lekko dotknął mojego prawego ramienia i cichy czuły głos powiedział mi: „Wstań, sługo Boży Janie, pójdziemy z mną”. Szybko wstałem.

Widzę, przede mną stoi: zadziwiający cudowny starzec, blady, z siwiznami, w mantii, w lewej ręce różaniec. Popatrzył na mnie surowo, ale oczy były czułe i dobre. Ja natychmiast ze strachu ledwie nie upadłem, ale cudowny starzec podtrzymał mnie – ręce i nogi u mnie drżały, chciałem coś powiedzieć, ale mój język nie poruszył się. Starzec mnie przeżegnał i zrobiło mi się lekko i radośnie – też przeżegnałem się. Potem on pastorałem wskazał na zachodnią stronę ściany – tam tym sam pastorałem nakreślił: 1913, 1914, 1917, 1922, 1930, 1933, 1934 lata. Nagle ściana znikła. Idę ze starcem po zielonym polu i widzę masa krzyży stoi: Tysiące, miliony. Różne: małe i wielkie, drewniane, kamienne, żelazne, miedziane, srebrne i złote. Przechodziłem obok krzyży, przeżegnałem się i ośmieliłem się zapytać starca, co to za krzyże? On czule odpowiedział mi: to – ci, którzy za Chrystusa i za słowo Boże ucierpieli.

Idziemy dalej i widzę: całe rzeki krwi płyną do morza i morze czerwone od krwi. Ze strachu przeraziłem się i znowu zapytałem cudownego starca: „A co to krwi tak dużo przelane?” On znowu spojrzał i powiedział mi: „To chrześcijańska krew”.

Potem starzec wskazał ręką na obłoki i widzę masę palących się, jaskrawo płonących lamp. Oto one zaczęły padać na ziemię: jedna, dwie, trzy, pięć, dziesięć, dwadzieścia. Potem zaczęły padać całymi setkami i wszystkie paliły się. Bardzo ubolewałem, dlaczego one nie paliły się jasno, a tylko padały i gasły, przekształcając się w proch i popiół. Starzec powiedział: „Patrz”. I zobaczyłem na obłokach tylko siedem lamp i zapytałem starca, co to znaczy? On, skłoniwszy głowę, powiedział: „Lampy, które widzisz, padające, co znaczy Cerkwie upadną w herezję, a siedem lamp palących się zostało – siedem Cerkwi Apostolskich Soborowych zostaną przy końcu świata”.

Potem starzec pokazał mi: „Patrz”. I oto widzę i słyszę cudowne widzenie: aniołowie śpiewali: „Święty, Święty, Święty Pan Bóg Zastępów” i szła wielka masa ludzi ze świecami w rękach, z radosnymi twarzami: Tu byli carowie, kniaziowie, patriarchowie, metropolici, biskupi, archimandryci, ihumeni, schimniki, kapłani, diakoni, nowicjusze, tułacze Chrystusowi, świeccy, młodzieńcy, wyrostki, niemowlęta; Cherubini i Serafini towarzyszyli im do rajskiego niebiańskiego przybytku. Zapytałem starca: „Co to za ludzie?” Starzec, jak gdyby znając moją myśl, powiedział: „To wszystko słudzy Chrystusowi, którzy ucierpieli za świętą Chrystusową Soborową i Apostolską Cerkiew”. Znowu ośmieliłem się zapytać, czy mogę przyłączyć się do nich. Starzec powiedział: „Nie, jeszcze tobie wcześnie, wytrzymaj (zaczekaj)”. Znowu zapytałem: „Ojcze, a niemowlęta jak?” Starzec odpowiadał: te niemowlęta też ucierpiały za Chrystusa od cara Heroda (14 tysięcy), a także i te niemowlęta, które zostały zniszczone w łonie matki swojej i są bezimienne, otrzymały wieńce od Cara niebiańskiego. Przeżegnałem się: „Jaki grzech wielki i straszny będzie matce – niewybaczalny”.

Idziemy dalej – zachodzimy do wielkiej świątyni. Chciałem przeżegnać się, ale starzec mi powiedział: „Tu obrzydliwość i zaniedbanie”. Oto, widzę bardzo mroczną i ciemną świątynię, mroczny i ciemny ołtarz. Pośrodku cerkwi nie ma ikonostasu. Zamiast ikon są jakieś dziwne portrety ze zwierzęcymi twarzami i ostrymi kołpakami, a na tronie nie krzyż, a wielka gwiazda i Ewangelia z gwiazdą i świece palą się smołowe – trzeszczą jak drwa i kielich stoi, a z kielicha silny fetor idzie i stamtąd wszelkie gady i ropuchy, skorpiony, pająki wypełzają, strach patrzeć na to wszystko. Prosfory też z gwiazdą; przed ołtarzem stoi kapłan w karmazynowym ornacie i po ornacie pełzają zielone ropuchy i pająki; twarz u niego jest straszna i czarna, jak węgiel, oczy czerwone, a z ust dym idzie i palce są czarne, jakby w popiele.

Uch, Panie, jak strasznie – potem na ołtarz skoczyła jakaś obrzydliwa, ohydna, brzydka czarna kobieta, cała w czerwonym z gwiazdą na czole i zakręciła się na ołtarzu, potem krzyknęła jak nocna sowa na całą świątynię strasznym głosem: „Wolność!” – I stanęła, a ludzie, jak szaleni, zaczęli biegać dookoła ołtarza, ciesząc się z czegoś i krzyczeli i gwizdali, i klaskali w dłonie. Potem zaczęli śpiewać jakąś pieśń – najpierw cicho, potem głośniej, jak psy, potem przemieniło się to wszystko w zwierzęcy ryk, dalej w bek. Nagle rozbłysła jaskrawa błyskawica i uderzył silny grzmot, zadrżała ziemia, świątynia runęła i zawaliła się pod ziemię. Ołtarz, kapłan, czerwona kobieta wszystko zmieszało się i gruchnęło w otchłań. Boże, wybaw! Uch, jak strasznie! Przeżegnałem się. Zimny pot wystąpił u mnie na czole. Starzec uśmiechnął się do mnie: „Widziałeś?” – Powiedział. „Widziałem, ojcze. Powiedz mi, co to było?” Starzec odpowiedział mi: „Świątynia, kapłani i ludzie, – to heretycy, odstępcy, bezbożnicy, którzy odstąpili od wiary Chrystusowej i od Świętej Soborowej i Apostolskiej Cerkwi i uznali heretycką żywoodnowicielską cerkiew, która nie ma łaski Bożej. W niej nie wolno ani pościć, ani spowiadać się, ani przystępować do komunii, ani przyjmować namaszczenia”. „Panie, wybaw mnie grzesznego, poślij mi pokajanie – śmierć chrześcijańską” – wyszeptałem, ale starzec uspokoił mnie: „Nie ubolewaj, módl się do Boga!”.

Poszliśmy dalej. Patrzę – idzie masa ludzi, strasznie wymęczonych, u każdego na czole jest gwiazda. Oni, zobaczywszy nas, zakrzyczeli: „Módlcie się za nas, święci ojcowie, do Boga, bardzo nam ciężko, a sami nie możemy. Ojcowie i matki nasze nie uczyli nas Prawa Bożego i nawet imienia chrześcijańskiego nie mamy. Nie otrzymaliśmy pieczęci daru Ducha Świętego i odrzuciliśmy znak krzyża”.

Zapłakałem i poszedłem w ślad za starcem. „Oto – patrz” – starzec wskazał ręką. Widzę góry. – Nie, to góra trupów ludzkich cała rozmiękła we krwi. Przeżegnałem się i zapytałem starca, co to znaczy? Co to za trupy? – To mnisi i mniszki, pielgrzymi, za Świętą Soborową i Apostolską Cerkiew zabici, którzy nie życzyli przyjąć pieczęci antychrysta, a życzyli przyjąć męczeński wieniec i umrzeć za Chrystusa. Modliłem się: „Zmiłuj się, Panie i wybaw sług Bożych i wszystkich chrześcijan”. Ale nagle starzec obrócił się w stronę północny i wskazał ręką: „Patrz!”

Spojrzałem i zobaczyłem: carski pałac, a dookoła biegają różnej rasy zwierzęta i różnej wielkości bestie, gady, potwory; syczą, ryczą i lazą do pałacu i już polazły na tron pomazańca Mikołaja Drugiego – twarz blada, ale odważna – odmawia on modlitwę Jezusową. Nagle tron zachwiał się i spadła korona, potoczyła się. Bestie ryczały, rzucały się, rozgniatały pomazańca. Rozerwały i rozdeptały, jak diabły w piekle i wszystko znikło.

Ach, Panie, jak strasznie, zmiłuj się i wybaw od wszelkiego zła, wroga i przeciwnika. Gorzko zapłakałem; nagle starzec wziął mnie za ramię – nie płacz, tak Pan Bóg chce, powiedział: „Patrz” – widzę, ukazał się blady blask. Najpierw nie mogłem odróżnić, ale potem stało się wyraźne – pojawił się pozbawiony wolności pomazaniec, na głowie jego wieniec z zielonych liści. Twarz blada, zakrwawiona, ze złotym krzyżykiem na szyi. On cicho szeptał modlitwę. Potem powiedział do mnie ze łzami: „Pomódl się za mnie, ojcze Janie i powiedz wszystkim prawosławnym chrześcijanom, że umarłem jak męczennik, twardo i mężnie za Wiarę Prawosławną i za Świętą Soborową i Apostolską Cerkiew i pocierpiałem za wszystkich chrześcijan; i powiedz wszystkim prawosławnym apostolskim pasterzom, żeby oni służyli ogólną bratnią panichidę za wszystkich zabitych na polu walki wojowników: którzy w ogniu spłonęli, w morzu utonęli i za mnie, grzesznego, cierpieli. Grobu mojego nie szukajcie – trudno go znaleźć. Proszę jeszcze: módl się za mnie, ojcze Janie i wybacz mi, dobry pasterzu”. Potem wszystko to skryła mgła. Przeżegnałem się: „Daj pokój, Panie, duszy zmarłego sługi Bożego Mikołaja, wieczna mu pamięć”. Boże, jak strasznie. Ręce i nogi u mnie drżały, płakałem.

Starzec znowu powiedział mi: „Nie płacz, tak Bogu wygodnie. Módl się do Boga. Patrz jeszcze”. Oto widzę masę ludzi, poniewierających się, umierających z głodu, którzy jedli trawę, ziemię, zjadali jedni drugich, a psy dobierały się do trupów, wszędzie straszny fetor, bluźnierstwo. Oto starzec znowu mi mówi: „Patrz tam”. I oto widzę całą górę z różnych książek, małych i dużych. Między tymi książkami pełzają smrodliwe robaki, roją się i od nich rozprzestrzenia się straszny fetor. Zapytałem: „Co to za książki, ojcze?” On odpowiedział: „Bezbożne, heretyckie, które zarażają wszystkich ludzi całego światła świeckim bluźnierczym nauczaniem”. Starzec dotknął końcem pastorału do tych książek i wszystko zamieniło się w ogień, wszystko spaliło się doszczętnie i wiatr rozwiał popiół.

Potem widzę cerkiew, a dookoła niej leży masa kartek z imionami zmarłych i intencyjnych. Nachyliłem się i chciałem podnieść jedną, przeczytać, ale starzec powiedział, że to te kartki, które leżą przy cerkwi wiele lat, a kapłani o nich zapomnieli i nie czytają nigdy, a zmarłe dusze proszą pomodlić się, a czytać nie ma komu i modlić się nie ma komu. Zapytałem: „A kto będzie?” – „Aniołowie” – powiedział starzec. Przeżegnałem się. Wspomnij, Panie, dusze zmarłych sług Twoich w królestwie Twoim.

Poszliśmy dalej. Starzec szybko szedł, tak, że ja ledwie zdążałem za nim. Nagle odwrócił się i powiedział: „Patrz”. Oto, idzie tłum ludzi, gnanych przez strasznych diabłów, które niemiłosierne biły i kłuły ludzi długimi pikami, widłami i hakami. „Co to za ludzie?” – zapytałem starca. „To ci, – odpowiedział starzec – którzy odpadli od Wiary i Świętej Apostolskiej Soborowej Cerkwi i przyjęli heretycką żywoodnowicielską”. Tu byli biskupi, kapłani, diakoni, świeccy, mnisi, mniszki, którzy przyjęli małżeństwo i zaczęli żyć rozpustnie. Tu byli bezbożnicy, czarodzieje, nierządnicy, pijacy, zamiłowani w bogactwie, heretycy, odstępcy Cerkwi, sekciarze i pozostali. Oni mają straszny i okropny wygląd: twarze czarne, z ust szła piana i smród. Oni strasznie krzyczeli, ale biesy biły ich bezlitośnie i gnały ich w głęboką przepaść. Stamtąd szedł smród, dym, ogień i fetor. Przeżegnałem się: „Wybaw, Panie i zmiłuj się, straszne całe to widzenie”.

Potem widzę: masa ludzi idzie: starych i małych i wszyscy w czerwonych ubraniach i niosą ogromną czerwoną gwiazdę, pięcioramienną i na każdym ramieniu po 12 biesów siedziało. A w środku siedział sam szatan ze strasznymi rogami i krokodylowymi oczyma, z lwią grzywą i straszną paszczą, z wielkimi zębami i z paszczy wyrzucał cuchnącą pianę. Cały naród krzyczał: „Wstawaj, klątwą naznaczony”. Ukazała się masa biesów, wszystkie czerwone i znakowały ludzi, przykładając każdemu na czoło i na rękę pieczęć w kształcie gwiazdy. Starzec powiedział, że to jest pieczęć antychrysta. Bardzo przestraszyłem się, przeżegnałem się i odmówiłem modlitwę: „Niech zmartwychwstanie Bóg”. Po tym wszystko zniknęło, jak dym.

Śpieszyłem się i ledwie zdążałem iść za starcem. Oto starzec zatrzymał się, wskazał mi ręką na wschód i mówi: „Patrz”. I zobaczyłem masę ludzi z radosnymi twarzami, a w rękach krzyże, chorągwie i świece. A pośrodku tłumu stoi wysoki ołtarz na powietrzu, złota carska korona i na niej napisane złotymi literami: „Na krótki czas”. Dookoła tronu stoją patriarchowie, biskupi, kapłani, mnisi, eremici i świeccy. Wszyscy śpiewają: „Sława na wysokości Bogu i na ziemi pokój”. Przeżegnałem się i podziękowałem Bogu.

Nagle starzec machnął w powietrzu trzy razy w kształcie krzyża. I oto widzę masę trupów i rzeki krwi. Aniołowie latali nad ciałami zabitych i ledwie zdążali podnosić dusze chrześcijańskie do Ołtarza (Tronu) Bożego i śpiewali: „Alleluja”. Strasznie było patrzeć na to wszystko. Gorzko płakałem i modliłem się. Starzec wziął mnie za rękę i powiedział: „Nie płacz. Tak potrzebne Panu Bogu za naszą małą wiarę i godne pożałowania życie, temu wypada tak być. Zbawiciel nasz Jezus Chrystus też ucierpiał i przelał Swoją przeczystą krew na krzyżu. Tak więc będzie jeszcze wielu męczenników za Chrystusa i to ci, którzy nie przyjmą antychrystowej pieczęci, przeleją krew i otrzymają męczeński wieniec”.

Zatem starzec pomodlił się, trzy razy przeżegnał się na wschód i powiedział: „Oto spełniło się proroctwo Daniela. Obrzydliwość zaniedbania ostateczna”. Zobaczyłem Jerozolimską świątynię, a na kopule gwiazdę. Dookoła świątyni gromadzą się miliony ludzi i starają się wejść do świątyni. Chciałem przeżegnać się, ale starzec zatrzymał moją rękę i znowu powiedział: „Tu obrzydliwość zaniedbania”.

Weszliśmy do świątyni, gdzie było dużo ludzi. I oto widzę ołtarz pośrodku świątyni, dookoła ołtarza trzy rzędy świec smołowych palą się, a na tronie siedzi w karmazynowej purpurze władca-car wszechświata. Na jego głowie złota z brylantami korona z gwiazdą. Zapytałem starca: „Kto to?” On powiedział: „To jest antychryst”. Wysokiego wzrostu, oczy, jak węgiel, czarne, broda czarna klinem, oblicze drapieżne, przebiegłe i przewrotne – zwierzęcopodobne, nos orli. Nagle antychryst stanął na ołtarzu, wyprostował się w cały swój wzrost, podniósł wysoko głowę i prawą rękę wyciągnął do ludzi – na palcach były pazury, jak u tygrysa i zaryczał swoim zwierzęcym głosem: „Ja wasz Bóg, car i władca. Którzy nie przyjmą mojej pieczęci – śmierć im tu!” Wszyscy padli na kolana, ukłonili się i przyjęli pieczęć na czoło. Ale niektórzy śmiało podeszli do niego i głośno razem zawołali: „My chrześcijanie, wierzymy w Pana naszego Jezusa Chrystusa”. Wtedy w jeden mig błysnął miecz antychrysta i głowy chrześcijańskich młodzieńców stoczyły się i przelała się krew za wiarę Chrystusową. Oto prowadzą młode dziewczyny, kobiety i małe dzieci. Tu on jeszcze gorzej rozwścieczył się i zakrzyczał zwierzęcym głosem: „Śmierć im. Ci chrześcijanie są moimi wrogami – śmierć im!” Natychmiast też i nastąpiła momentalna śmierć. Głowy stoczyły się na podłogę i rozlała się krew prawosławna po całej świątyni.

Następnie prowadzą do antychrysta dziesięcioletniego chłopca, aby oddał mu pokłon i mówią: „Padnij na kolana” – ale chłopiec śmiało podszedł do tronu antychrysta: „Ja chrześcijanin i wierzę w Pana naszego Jezusa Chrystusa, a ty potomek piekła, sługa szatana, ty jesteś antychryst.” „Śmierć!” – zaryczał on strasznym dzikim rykiem. Wszyscy padli przed antychrystem na kolana. Nagle tysiące grzmotów zagrzmiało i tysiące błyskawic niebiańskich strzałami ognistymi poleciało, rażąc służących antychrysta.

Oto poczułem, że starzec wziął mnie za ramię i powiedział: „Idziemy dalej w drogę”. Oto, widzę, znowu masa krwi, po kolana, po pas, uf, jak dużo przelanej chrześcijańskiej krwi. Tu przypomniałem sobie słowo, które powiedziane w Objawieniu Jana Teologa: „I będzie krwi po uzdy końskie”. Ach, Boże, wybaw mnie grzesznego. Obleciał mnie wielki strach. Byłem ani żywy, ani martwy. Obejrzałem się – starzec klęczał i modlił się. Następnie wstał i życzliwie powiedział: „Nie smuć się. Szybko, szybko koniec świata, módl się do Pana Boga, On miłosierny dla sług Swoich. Już nie lata zostały, ale godziny i szybko, szybko koniec”.

Potem starzec pobłogosławił mnie i, wskazawszy ręką na wschód, powiedział: „Idę oto tam”. Padłem na kolana, ukłoniłem się mu i widzę, że bystro oddala się on od ziemi. Tu zapytałem: „Jak też twoje imię, cudowny starcze?”. „Serafim – cicho i miękko powiedział – a co widziałeś – napisz i nie zapomnij tego wszystkiego ze względu na Chrystusa”.

Nagle jakby nad moją głową uderzył dźwięk wielkiego dzwonu. Obudziłem się, otworzyłem oczy. Na czole u mnie wystąpił zimny pot, w skroniach stukało, serce biło mocno, nogi drżały. Odmówiłem modlitwę: „Niech zmartwychwstanie Bóg”. Boże, wybacz mi grzesznemu i niegodnemu słudze Twojemu Janowi. Bogu naszemu Sława. Amen”.

 

(Archimandryta Pantelejmon. Życie i trudy, cuda i proroctwa świętego pobożnego ojca naszego Jana Kronsztadzkiego cudotwórcy. „Prawosławna Ruś”, № 517, 1952 r.)

Tłum. mnisi z Ujkowic

Mantia, Mandia – długie, szerokie okrycie bez rękawów – część wierzchniego uroczystego stroju biskupów, archimandrytów i mnichów.

Żywoodnowicielstwo (Żywoobnowlenczestwo) – ruch w rosyjskim chrześcijaństwie, który powstał po lutowej rewolucji 1917 roku. Deklarował cel «odnowy Cerkwi»: demokratyzację zarządzania i modernizację nabożeństwa. Występował przeciwko kierowaniu Cerkwią przez Patriarchę Tichona, oświadczając o pełnym poparciu nowego reżimu i przeprowadzanych przez niego przemian.

Schima wielka (mała) – wielki (mały) obraz anielskiego życia zakonnego
Schimnik, schimnich – mnich najwyższego stopnia stanu zakonnego

Print Friendly, PDF & Email

Nicefor.Info