Zobaczyłem Boga…

Print Friendly, PDF & Email

Nicefor.Info




Prezentujemy Państwu opowieść archimandryty Daniela (świeckie imię: Bombang Dwi Bjatoro) – wychowanego w muzułmańskiej rodzinie, pierwszego prawosławnego kapłana pochodzenia indonezyjskiego, i zarazem założyciela prawosławnej misji w tym kraju w końcu lat 80. Obecnie w tym największym muzułmańskim kraju świata mieszka kilka tysięcy prawosławnych chrześcijan, którym posługę niesie blisko 20 kapłanów pochodzenia indonezyjskiego. Tę niezwykle ciekawą historię opublikował oficjalny dwutygodnik Serbskiego Patriarchatu Pravoslavije. Kilka lat temu cała prawosławna misja w Indonezji przyłączyła się do prawdziwego prawosławia. Do 2007 r. (unia RZCP z sergianami) misja ta podzieliła się na dwie grupy jedna wraz częścią zarubieżnej rosyjskiej jurysdykcji uznała zwierzchnictwo patriarchatu moskiewskiego, druga zaś przyłączyła się do patriarchatu Konstantynopola. W ostatnich latach wzajemne antagonizmy tych patriarchatów odbiły się na dążeniach do przejęcia za wszelką cenę całej misji w Indonezji kosztem dobrych relacji pomiędzy parafiami. Indonezyjczycy postanowili zakończyć destrukcyjny podział i połączywszy się przyjęli (patrz link) arcypasterską opiekę Prawdziwie Prawosławnej Cerkwi w Grecji. – Redakcja

Nic nie przyjmuj od chrześcijanina

Wszyscy moi przodkowie pochodzą z wyspy Jawa, oprócz babci, która jest Chinką. Wychowywałem się w muzułmańskiej rodzinie, a mój dziadek był imamem [muzułmański duchowny, który prowadzi modlitwy w meczecie i wygłasza kazania – przyp. tłum.] w naszej wiosce. Był wielkim ascetą. Pamiętam, jak wiele pościł i spał na podłodze, bo każdej nocy się modlił [muzułmanie modlą się na dywanikach rozłożonych na podłodze – przyp. tłum.]. Jego postawa silnie wpływała na mnie. I chociaż był on muzułmaninem, w pewnym sensie był jednak chrześcijaninem. Mimo że wszyscy mieszkańcy naszej wioski byli muzułmanami, to dziadek uważał za konieczne ostrzeżenie mnie: Jeśli spotkasz chrześcijanina, nic od niego nie przyjmuj – ani pożywienia, ani wody. Zapytałem: Czemu, dziadku? Jego odpowiedź była następująca: Ty wiesz, że to są niewierni. Oni pójdą do piekła. Wiesz, że oni idą do świątyni, gdzie ich kapłani dają im zaczarowaną wodę, którą oni piją i dodają do jedzenia. Jeśli wypijesz tę wodę lub zjesz taki posiłek, i ty zostaniesz zaczarowany. Wówczas oni z łatwością przyciągną cię do siebie i szybko przyjmiesz ich wiarę, a wtedy razem z nimi pójdziesz do piekła! Sposób, w jaki dziadek próbował mnie odwieść od chrześcijaństwa, nie jest doktryną islamu, lecz jego osobistym przesądem.

Kiedy chodziłem do podstawówki, miałem kolegę, który jako jedyny w całej szkole był chrześcijaninem, i wszyscy się z niego wyśmiewali. Każdego rana chłopcy z jego klasy zdejmowali mu spodnie i krzyczeli „Patrzcie, nieobrzezany! Niewierny!”. Było to straszne, i oczywiście, zawsze wychodził ze szkoły zapłakany. Pewnego dnia wracając ze szkoły, przeszedłem obok jego domu i zobaczyłem obrazek ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. Kiedy wróciłem do domu, zapytałem dziadka, czy zna tę biedną rodzinę. Odpowiedział, że tak, i że to są niewierni. I wyjaśniłem mu moje zapytanie: Wiesz, widziałem u nich dziwny obrazek. Tam był jakiś człowiek, prawie nagi, a wisiał na drewnianym krzyżu! Dziadek, który był naprawdę dobrym człowiekiem, pełnym miłości, po raz kolejny wyznał jakiś swój przesąd: O, wiesz, co to jest? To obraz ich śmierci! Ziemia nie może ich przyjąć, kiedy umrą! Dlatego też oni najpierw muszą być uduszeni, a potem wieszają ich na takim drzewie, a dopiero na końcu zakopują w ziemi.

Jak wygląda Bóg?

Dla muzułmanów Bóg nie jest Ojcem, lecz despotą, a ludzie nie są dziećmi Bożymi, lecz przede wszystkim sługami. Nazywać Boga „Ojcem” to grzech, ponieważ Bóg nie ma dzieci, przecież nawet prorocy nie są dziećmi Bożymi. W islamie jest zabronione przedstawianie wizerunku Boga i proroków. Często oddawałem się głębokim rozmyślaniom „Jak wygląda Bóg?…”. Tak bardzo chciałem Go w jakiś sposób sobie wyobrazić. Więc raz zapytałem dziadka „Jak wygląda Bóg?”. Ze zdziwieniem spojrzał na mnie: Dlaczego pytasz? Wyjaśniłem: No, bo się modlimy do Boga, ale Go nie widzimy. Nie rozumiem języka, w którym się modlę [muzułmanie zazwyczaj modlą się w klasycznym języku arabskim, a wszelkie przekłady Koranu z tego języka uznają tylko za jego niedoskonałe tłumaczenia, a nie za świętą księgę – przyp. tłum.], nie widzę Tego, do którego się zwracam, nic nie odczuwam. To wygląda tak, jakbym tylko sobie coś tam buczał! Odpowiedź dziadka była prosta: Islam to prawdziwa religia, i ty wiesz o tym! Pozostałe sprawy zrozumiesz, jak dorośniesz. Jednakże, nawet kiedy dorosłem – byłem już uczniem średniej szkoły – nie znałem odpowiedzi. Chodziłem do chińskiej świątyni, do buddyjskiej – gdzie mnie nie było! Chciałem wiedzieć, co się znajduje w środku, czemu – albo komu – ludzie się tam kłaniają. Te miejsca jakoś do mnie nie przemawiały i uciekałem z tych świątyń, ponownie utwierdzając się w wierze, że nie ma nic lepszego od islamu. Wtedy wydawało mi się, że znam również i chrześcijaństwo. Lecz nie próbowałem iść do kościoła, ponieważ byłem przekonany, że chrześcijanie to niewierni.

Pewnego razu – był to styczeń – byłem w gościach u nauczyciela o nazwisku Katamsija. Tam zobaczyłem drzewo ozdobione mnóstwem dekoracji. Nigdy czegoś takiego wcześniej nie widziałem. Więc go zapytałem: Co to jest? Nauczyciel odpowiedział: To bożonarodzeniowe drzewko – choinka. On stał się chrześcijaninem, lecz wtedy jeszcze tego nie rozumiałem. Tak się wywiązała rozmowa, a pierwszym jego pytanie było, czy wciąż często się modlę.
– Tak, pięć razy dziennie.
– Jestem dumny z ciebie! Młodzi ludzie rozpędzają się na wszystkie strony i się bawią, a ty się modlisz!
– Tak, dobrze się czuję, kiedy się modlę.
– Dobrze, że się modlisz, ale czy jesteś świadom, do kogo się modlisz?
– Oczywiście! Allachowi, a komu innemu?
– Czy ty Go znasz?
Byłem głęboko wstrząśnięty i wyznałem:
– W tym właśnie rzecz! A czy wy Go znacie? Proszę, opowiedzcie mi o tym! Od dawna próbuję znaleźć odpowiedź na to pytanie!
Zaczął mi opowiadać o Trójcy, Dziewicy Marii, o Chrystusie. Wtedy wreszcie dostrzegłem, że on jest chrześcijaninem. Byłem przerażony. Przecież ja u nich jadałem obiady! A pamiętacie, co to znaczy? To ta sama woda! Wróciłem do domu i powiedziałem dziadkowi: Spotkałem niewiernych! Mój nauczyciel stał się chrześcijaninem! Spojrzał mi prosto w oczy i zapytał: Czy jadłeś coś u nich? Jąkając się, wyznałem prawdę, że tak. Dziadek powiedział: Proś Allacha, by zaczarowana woda nie miała wpływu na ciebie! Pamiętam, że całą tamtą noc płakałem i modliłem się tymi słowami: „Panie, nie chcę umrzeć jako chrześcijanin, chcę umrzeć jako muzułmanin! Proszę, pomóż mi, nie chcę, żeby ta zaczarowana woda działała na mnie!”.

jdź za Mną

Pewnego wieczoru modliłem się, jak zwykle. Przestrzeń była pełna mroku, lecz nagle mój pokój oświetliła światłość. Nie była ona zwykła, lecz była to oślepiająca, jasna światłość. Cała sypialnia była nią wypełniona i znalazłem się wewnątrz tej świetlistej kuli. Zobaczyłem wówczas i inną światłość, która zaczęła rosnąć, aż w końcu przybrała postać mężczyzny o długich włosach. Był to człowiek światłości… Byłem wstrząśnięty. Muzułmanie wierzą w demony – dżiny – i pomyślałem, że to właśnie demon. Nie mogłem nawet słowa wypowiedzieć, ze strachu nawet ust nie mogłem otworzyć. Mogłem tylko mówić w swoim wnętrzu. Więc zapytałem w myślach „Kim jesteś?”. On odpowiedział w moim rodzimym języku… Nie słyszałem jego słów, lecz je czułem: „Jeśli chcesz się zbawić – pójdź za Mną!”. Po tym światłość zaczęła słabnąć, aż w końcu zrobiło się ciemno. To samo się stało również kolejnej nocy, i jeszcze następnej. Za drugim razem na pytanie „Kim jesteś?”, On odpowiedział: „Jestem tym, którego szukałeś. Ja jestem Jezus Chrystus”. Po tym wszystko zgasło. Byłem niezwykle zmieszany, nie wiedziałem, co o tym myśleć: modliłem się jako muzułmanin, ale miast proroka Mahometa, zobaczyłem Jezusa Chrystusa – co się stało? Więc kiedy przyszedł trzeciej nocy, zapytałem Go: „A co z Mahometem?”. On nie odpowiedział, tylko powiedział: „Jeśli chcesz się zbawić – pójdź za Mną!”. To już nigdy więcej się nie powtórzyło, nie doświadczyłem potem czegoś podobnego.

Zacząłem pościć i pytać Boga: „Kim byś nie był, proszę, odkryj przede mną, w kim jest prawda – w Jezusie Chrystusie czy Mahomecie?”. Po kilku dniach, kiedy nie słyszałem żadnego głosu, ani nie miałem żadnego widzenia, sięgnąłem ponownie po Koran, który otworzył mi się niespodziewanie na trzeciej surze, gdzie w 45. wierszu jest napisane: „Pamiętaj, Muhammedzie, kiedy aniołowie powiedzieli: O, Maryjo! Zaprawdę, Allach Swoim słowem zwiastuje Tobie radosną nowinę: urodzisz Syna. Imię Jego to Massih Isa [Massīh po arabsku oznacza Mesjasza, Chrystusa; Isa to muzułmańska wersja imienia „Jezus”, arabscy chrześcijanie stosują wersję „Jasū’” – przyp. tłum.], Syn Maryi. On będzie szanowany w tym i przyszłym wieku, i będzie bliski Allachowi”. Udałem się do nauczyciela Katamsiji i zapytałem, gdzie mogę znaleźć kościół. Okazało się, że jest on pastorem w protestanckim kościele, i tam mnie skierował.

Mój dziadek szybko dowiedział się, że chodzę do chrześcijan, i strasznie się rozzłościł. Jeden z moich przyjaciół nawet chciał mnie zabić [według Koranu, odstępcy od islamu należy się kara śmierci – przyp. tłum.]. Wtedy dziadek powiedział wszystkim, że jestem pod jego opieką, i że nikt nie może ośmielić się zrobić mi krzywdy. Dzięki Bożemu Miłosierdziu, mój dziadek poznał prawdę i umarł jako chrześcijanin. A wiecie, ile lat miał? Miał 104 lata! Oczywiście, był ochrzczony w Kościele protestanckim, gdyż wtedy nie byliśmy świadomi, że są inne wyznania chrześcijańskie. Moja babcia też się ochrzciła. Ja, kiedy już zostałem kapłanem, ochrzciłem moich rodziców, rodzonych braci oraz braci i siostry stryjeczne.

„Kościół z wielką głową”

Kiedy zostałem chrześcijaninem, pojechałem do Południowej Korei, bym tam uczyć się protestanckiej teologii, choć już zdążyłem rozczarować się protestantyzmem. Wspominałem swoją muzułmańską przeszłość, która była przeniknięta dyscypliną: modlitwa pięć razy dziennie, posty. W Kościele protestanckim, szczególnie nurtu charyzmatycznego – do którego wówczas należałem, panowała wielka swoboda: czyń tak, jak ty chcesz, módl się, ile chcesz i jak chcesz – przy Biblii, przy gitarze, czy też krzycząc tylko „Alleluja!”. Zacząłem pytać, jak wyglądała służba Bogu, tj. nabożeństwo, we wczesnym Kościele. Pojechałem do Korei z nadzieją uzyskania odpowiedzi na to pytanie. Cały czas się modliłem: „Panie, jeśli ten wczesny Kościół wciąż istnieje, proszę, pomóż mi ją odnaleźć! Chcę poznać, jaki był ten Kościół!”. Pan odpowiedział w końcu i na to pytanie. Pewnego razu poszedłem do księgarni i na półce zobaczyłem książkę pod tytułem „Kościół prawosławny”. Nigdy o tym Kościele nie słyszałem, więc moja pierwsza myśl była taka, że to jakaś amerykańska sekta. Jednak, z racji mojego zamiłowania do czytania, kupiłem tę książkę. Kiedy ją przeczytałem, pomyślałem sobie: „O to właśnie chodzi! To jest ten Kościół, którego poszukiwałem! Tylko, gdzie on jest?…”. Do głowy by mi nie przyszło, że prawosławna świątynia znajduje się naprzeciw mojego internatu, że to ta budowla z wielką kopułą, którą moi koledzy nazywali „kościołem z wielką głową”. Była to misja Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej w Korei. Tam też przyjąłem prawosławie. Dnia 8 września 1983 roku stałem się pierwszym – a wówczas i jedynym – prawosławnym Indonezyjczykiem.

Z Korei wyjechałem do Grecji, a następnie do Ameryki, a konkretnie do Bostonu, gdzie zacząłem studiować prawosławną teologię w seminarium Świętego Krzyża. W 1988 roku przyjąłem święcenia kapłańskie, i wróciłem do Indonezji. Tam nie było niczego – ani świątyni, ani parafii, ani książek; musiałem zaczynać wszystko „od zera”. Sam sobie byłem pasterzem, i owczarnią! Jednakże, dzięki Miłosierdziu Bożemu, ludzie zaczęli przychodzić do mnie. Dzisiaj w Indonezji (…) służy jedenastu kapłanów, zaś w drugiej – ośmiu. Prawosławny kapłan w Indonezji nie ma możliwości znalezienia pracy, ale jesteśmy gotowi, by dla Cerkwi znieść te wszystkie trudności, tak więc, misja kontynuuje swoją działalność. Modlę się, by cała Indonezja zwróciła się ku prawosławiu. Tak, to jest trudne, ale nie trudniejsze niż w czasach Imperium Rzymskiego. Skoro apostołowie byli w stanie dzięki Świętemu Duchowi nawrócić stary świat, to znaczy, że coś podobnego może stać się i w Indonezji!

Dlaczego tubylcy nie spalili ojca Bombanga

Ciągle jestem pytany, gdzie jest moja parafia. A ja nie mam parafii – cała Indonezja to moja parafia. Często muszę się przemieszczać z jednej wioski do drugiej, z jednej wyspy na drugą. Czasem przytrafiają mi się zdumiewające rzeczy, podam tu jeden przykład.
Pewnego razu pojechałem nauczać na wyspie Timor. Razem ze mną podróżował mój duchowy syn – Ardi, który potem został księdzem Grzegorzem. Po długiej podróży znaleźliśmy się w dżungli, w zapomnianej wiosce o nazwie Chamenibuk. Nie mam najmniejszego pojęcia, co ta nazwa mogłaby znaczyć. Przyjął nas wódz wioski, który był bardzo dobry dla nas. Siedzieliśmy z nim w chacie i rozmawialiśmy o Bogu. Potem Ardi i ja ruszyliśmy do dżungli w poszukiwaniu wody. Szybko znaleźliśmy jedno źródło, z którego się napiliśmy i odświeżyliśmy. Wokół tego źródła były rozmieszczone dziwne kamienie. Byłem bardzo zmęczony i usiadłem na największym z nich. Po tym odpoczynku wróciliśmy do wspomnianej wioski i chaty, i zacząłem wodzowi opowiadać o prawosławiu, wierze, jedynym Bogu, o tym, że nie można kłaniać się bożkom i tym podobnych sprawach. Ta rozmowa wywarła na nim duże wrażenie.

Następnego poranka ponownie udałem się do plemiennego wodza, a ten mnie niespodziewanie zapytał: Gdzie wczoraj poszliście? Odpowiedziałem, że byłem u źródła i nic szczególnego nie robiłem, tylko piłem wodę. Lecz wódz zakrzyknął: Coś jeszcze robiliście! Przypomnijcie sobie, co robiliście! Odpowiedziałem, że usiadłem na wielkim kamieniu. Na to wódz wyjaśnił: I w tym jest problem! Ten kamień przedstawia naszego boga – ducha, który chroni naszą wioskę. Mieszkańcy widzieli, jak usiedliście na nim. To ich rozwścieczyło, ponieważ obraziliście ducha. Oni teraz są bardzo źli na was, chcą wam zrobić coś złego. Proszę, nigdzie nie odchodźcie, zostańcie tutaj! Usłyszałem jakieś odgłosy i okrzyki docierające zza pagórka, więc zapytałem wodza, co oni krzyczą. Odpowiedział: „Zabijemy go! Spalimy go!”. Ardiego ogarnęła panika i mówił do mnie „Ojcze, ojcze, nie zabiją cię!”, uspokoiłem go mówiąc: „Ardi, Bóg jest z nami! Przybyliśmy tutaj w Imieniu Pańskim”. Choć muszę przyznać, że i ja w głębi siebie odczuwałem niepokój, w końcu to byli dzicy ludzie! Wódz stwierdził, że spróbuje się z nimi dogadać. To był bardzo dobry, sympatyczny człowiek. Przed chatą zebrało się już około sto osób uzbrojonych we włócznie. Wszyscy ciemnoskórzy, ciągle coś krzyczeli. Sytuacja była bardzo napięta, z Ardim nie ustawaliśmy w modlitwie. Powiedziałem Ardiemu, że jeśli coś by mi się stało, niech wraca do domu i wszystko opowie – jeśli taka Wola Boża, niech zginę tutaj. Po pewnym czasie wrócił do nas wódz plemienia i powiedział: Wszystko w porządku, zgodzili się, by was nie ruszać, lecz musicie przejść obrzęd pojednania. Na to Ardi zakrzyknął, że jeśli ma się kłaniać temu kamieniu, woli zginąć. Lecz, ostatecznie, okazało się, że ten obrzęd wcale nie jest taki straszny. Wyglądało to tak: dziesięciu starszych plemienia stanęło w kręgu i przekazywało sobie, z ust do ust, liść orzecha. Modliłem się tylko, bym przez tę ceremonię nie zachorował. Ostatecznie i ja wziąłem ten liść, a potem musiałem wypić wino wytworzone przez tubylców. Na koniec zostałem poproszony o zapłacenie grzywny – dziesięciu dolarów.

Już myślałem, że jestem wolny, kiedy to następnego dnia poproszono mnie, bym udał się do króla. Zdziwiłem się, że w takiej wiosce jest król, ale posłusznie poszedłem do wskazanej chaty. Król miał około 30 lat, był półnagi, a na głowie miał kowbojski kapelusz! Ledwo się powstrzymałem od śmiechu. Król nam niespodziewanie zaofiarował straż, albowiem, jak przyznał, nie wszystkim miejscowym „przypadłem do gustu”, tak więc doprowadzili nas do przystanku i wróciliśmy do domu. A wiecie, co potem się stało? Ten człowiek, który podburzył innych do buntu przeciwko mnie, niedługo później umarł. A według wierzeń tego plemienia, jeśli człowiek, który chciał skrzywdzić innego, umrze, to znaczy, że ten, który miał być skrzywdzony, jest święty. Tak więc, zaczęli mnie traktować jak świętego, a ostatecznie, mieszkańcy tej wyspy przyjęli prawosławie!

Źródło

Print Friendly, PDF & Email

Nicefor.Info